Na gorąco

     Termin wyborów parlamentarnych to prosty test uczciwości i wiarygodności Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale łatwo przewidzieć, że skompromitowana lewica zrobi wszystko, by przetrwać u koryta niemal do końca roku.
     Wczorajsze mętne tłumaczenia Józefa Oleksego, że towarzysze chcą jesiennych wyborów, nikogo - prócz nich samych - nie przekonają. SLD chce po prostu pozałatwiać swoje interesy w spółkach skarbu państwa, w samorządach, ustawić towarzyszy - jak w energetyce, przygotować innych do zmiany warty oraz posprzątać trefne dokumenty. To ordynarne nadużycie władzy. Nie wymagam od SLD honoru (skądinąd AWS też kurczowo trzymała się władzy), a tylko odrobiny przyzwoitości. SLD nie ma już społecznego mandatu do dalszego rządzenia. Byłaby to kpina z obietnic, a przede wszystkim z nas. Według wczorajszych badań aż 84 procent Polaków źle i bardzo źle ocenia pracę obecnego parlamentu.
     Kiedy gabinet Jerzego Buzka był na dnie, liderzy SLD donośnie wołali, by rząd miał poczucie wstydu i wreszcie odszedł. Leszek Miller powoływał się nawet na "wolę najwyższego suwerena Rzeczypospolitej - Naród". Zresztą, zdrowy rozsądek podpowiada, że najlepiej będzie, gdy nowy parlament i rząd rozpoczną pracę przed wakacjami. A wybory prezydenckie mogą się z powodzeniem odbyć jesienią, równocześnie z referendum konstytucyjnym.Tylko kogo u nas obchodzi zdrowy rozsądek?
     **