W ubiegłym tygodniu miałem okazję przejechać Polskę niemal od Wałcza po Krosno. Uważna obserwacja kilku regionów dała mi wiele do myślenia. Niestety, wyciągnąłem tylko jeden wniosek. Nie mam pojęcia, jakim cudem nasze województwo lokuje się na trzecim od końca miejscu w większości rankingów? Przecież powinno być ostatnie. Mamy najgorsze drogi, najbardziej zaniedbane miasteczka, najmniej mostów (w 200-tysięcznym Toruniu jest... jeden) i najniższe zarobki. Nawet w najbiedniejszym województwie podkarpackim gołym okiem widać ożywienie gospodarcze, którego na Pomorzu i Kujawach nie uświadczysz. To raczej żałosna wegetacja, a nie rozwój.
Niedawno Bydgoszczy i Toruniowi udało się dostać na listę tzw. miast metropolitalnych, które mają być lokomotywami gospodarki regionu. To warunek uzyskania potężnych unijnych dotacji. No i zaczęła się dyskusja! Rzecz jasna nie na temat programów rozwojowych, projektów inwestycyjnych i autostrad. Nasi aktorzy prowincjonalni rozpoczęli bitwę o to, czy szefem metropolii będzie prezydent Bydgoszczy czy Torunia. Wstrząśnięty poseł PiS Zbigniew Girzyński szlocha w rękaw, że Toruniowi grozi "zepchnięcie na drugi plan". Kopernik się w grobie przewraca i ziemię wstrzymuje!
Nie chcę posądzać kieszonkowego parlamentarzysty o indolencję, ale dziwię się, że w swym zacietrzewieniu nie dostrzega zmian w strukturze władz regionu. Centrum decyzyjne od dawna znajduje się w "toruńskim" Urzędzie Marszałkowskim, w rękach toruńskiego szefa Piotra Całbeckiego. Bydgoszczanie na wojnę nie poszli, ale Girzyński wymachuje dwoma nagimi mieczami. Dziwne to, bo nie słyszałem jego protestów, gdy premier Donald Tusk zapowiadał przekazanie marszałkom niemal całej władzy w regionie.
Ale tak to jest, gdy halabardnik chwyta za pierwsze skrzypce.
