Od kilkunastu dni na medycznych portalach huczy o tym, że fundusz chce wykończyć podstawową opiekę zdrowotną.
- Apelujemy do polityków, ekspertów w ochronie zdrowia, pacjentów i kolegów po fachu - nie pozwólmy zniszczyć systemu podstawowej opieki zdrowotnej w Polsce - tak na medexpress.pl alarmował niedawno Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego.
O co chodzi? Oczywiście, o pieniądze (a Państwo już pewnie myśleli, że o pacjenta!)
Z nowym rokiem ma wejść w życie rozporządzenie prezesa NFZ, które spowoduje, że ubezpieczyciel przestanie płacić lekarzom POZ za tzw. martwe dusze. Czyli pacjentów, którzy zapisali się do lekarza rodzinnego, ale dawno z ukochanego kraju wyjechali, bo ojczyzna pracy nie zapewnia (i należytej opieki zdrowotnej też).
Czytaj: Rejestracja do lekarza wciąż kuleje,
Dopóki nie było systemu eWUŚ (Elektroniczna Weryfikacja Uprawnień Świadczeniobiorców) figurowali na tzw. listach pozytywnych - czy chodzili do lekarza rodzinnego czy nie, to w wykazie się znajdowali, a NFZ przekazywał co miesiąc pieniądze do poradni. To się jednak zmieniło. System "wyłapał" tych, którzy żyją i pracują m.in. na Wyspach Brytyjskich i korzystają z tamtejszej opieki zdrowotnej.
Takich "święcących się na czerwono" pacjentów są już ponoć 2 miliony.
- Ta liczba pokrywa się z danymi dotyczącymi osób, które z Polski wyjechały w ostatnich latach - mówiła w dzisiejszych "Sygnałach Porannych" Agnieszka Pachciarz.
Wykreślenie "czerwonych dusz" oznacza dla poradni POZ mniejsze wpływy. Stąd dramatyczny apel lekarzy Porozumienia Zielonogórskiego.
Życie niesie jednak wiele niespodzianek, dlatego wśród tych, którzy świecą się na czerwono w systemie (eWUŚ nie jest jeszcze doskonały), mogą być także autentyczni pacjenci, żyjący w kraju nad Wisłą, płacący składki i przeto mający prawo do korzystania z refundowanych świadczeń. I o tych właśnie mówiła dziś pani prezes NFZ, zapewniając, że każdy indywidualny przypadek zostanie rozpatrzony, a placówka otrzyma pieniądze. Bo jak stwierdziła szefowa funduszu "pacjent jest dla nas najważniejszą rzeczą".
Ufam, że Agnieszka Pachciarz tylko się przejęzyczyła...