"Szanowni Państwo, Warszawa była w tym roku areną wielkiego sportowego święta - XIV Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Z tej okazji nasze miasto odwiedziły setki tysięcy turystów i kibiców. Niektórzy z nich byli w Polsce po raz pierwszy" - z coraz większym zdziwieniem czytam pierwszy akapit.
W drugim jest o wspaniałych warszawiakach, wielkiej gościnności, zewsząd płynących pochwałach dotyczących organizacji imprezy, Stadionie Narodowym, serdeczności i życzliwości.
Ufff, jak słodko!!!
Z kolejnego passusu dowiaduję się, że mistrzostwa były okazją do tego, by turyści i kibicie poznali historię niezłomnego miasta, bo odwiedzali Muzeum Powstania Warszawskiego. To, co tam zobaczyli "wywołało wzruszenie, podziw i niedowierzanie w tak okrutny bieg historii".
I tu zgoda. Idę o zakład, że 99,9 proc. zwiedzających - np. Anglików, Francuzów czy Hiszpanów - o powstaniu warszawskim nie słyszało. Jeśli już, to o powstaniu... w warszawskim getcie.
Wreszcie Hanna Gronkiewicz-Waltz przechodzi do rzeczy. Zwraca się do powstańców, którzy nie bacząc na zagrożenie życia stanęli do nierównej walki z nieludzkim totalitaryzmem.
"Tę piękną, przepełnioną bohaterstwem kartę w dziejach naszej ojczyzny zawdzięczamy Wam" - stwierdza pani prezydent i zaprasza weteranów do udziału w uroczystościach 68. rocznicy wybuchu powstania.
Nie wiem, kto ten tekst popełnił, jednak ze zdziwieniem konstatuję, że nie konsultował go z Radosławem Sikorskim. Przed rokiem, w przededniu 67. rocznicy, pan minister na Twitterze napisał: "Warto wyciągnąć lekcje także z tej narodowej katastrofy". Zatem katastrofa czy piękna karta? Zdumiewająca polaryzacja opinii wśród członków tej samej partii.
Wracam do "Informatora" (dlaczego nie "programu", to słowo bardziej pasuje). Plan obchodów jest imponujący; dość powiedzieć, że rozpisany został na ponad 40 stronicach (format prawie zeszytowy). Taka celebracja nie podoba się prof. Normanowi Daviesowi, który dziś w TOK FM oceniał program obchodów.
Historyk, autor ważnej dla nas książki, pt. "Powstanie'44" mówił: "Uważam, że żałoba nie powinna być związana z triumfalizmem i samozadowoleniem. Nie wiem, czy dzieci uczestniczące w tych uroczystościach wierzą, że Polacy powstanie wygrali. Ale na pewno lekceważy się te straszne koszty ludzkie. W Polsce widzę albo triumfalizm, albo samobiczowanie. A potrzebna jest spokojna trzeźwa żałoba" (podaję za gazeta.pl).
Prof. Davies wytyka nam również upolitycznie obchodów (pewnie ma tu trochę racji), ale też powiada, że rozumie Polaków, którzy zachłysnęli się tym, że w demokratycznym kraju można mówić i upamiętniać Powstanie Warszawskie.
Piosenki o Powstaniu Warszawskim [posłuchaj]
Długo już żyję, więc mam ten przywilej, że co nieco z PRL-u pamiętam. Przypominam sobie praktyki naukowe w warszawskich archiwach w pierwszej połowie lat 70. Przypadały właśnie na czas rocznicy powstania. Nie zdziwieniem i radością zarazem konstatowałam, że miasto pamięta o tym, co wydarzyło się 1 sierpnia 1944 r., bo pod niezliczoną liczbą tablic leżały świeże kwiaty i paliły się znicze.
W tych sierpniowych dniach koleżanka, rodowita warszawianka, zaprowadzała mnie do mało znanych miejsc związanych z historią powstania.
Dziwię się, że tego prof. Davies nie wie.
Nie zgadzam się również z brytyjskim historykiem co do tego, że lekceważy się straszne koszty. Właśnie teraz, jak nigdy wcześniej, z wielką dokładnością próbuje się ustalić, ile ta hekatomba nas kosztowała - istnień ludzkich i nieodwracalnych strat materialnych, w tym także związanych z historią i kulturą państwa oraz stołecznego miasta.
Symbol "Polski Walczącej" stał się gadżetem
Wiem, że przeciwnicy powstania zdania nie zmienią. Ja też. Z wieloma jego uczestnikami rozmawiałam i nie wierzę, że byli ślepymi wykonawcami rozkazów generałów Bora-Komorowskiego i Antoniego Chruściela.
I dlatego o 17.00, gdy w godzinę "W" zawyją syreny, przestanę pukać palacami w klawiaturę. Na małą chwilę...
Czytaj e-wydanie »