Nawet bydgoscy drogowcy, którzy przygotowali co najmniej dwa plany awaryjne na wypadek, gdyby sytuacja związana z protestem wymknęła się spod kontroli, nie są w stanie przewidzieć rozwoju wypadków.
Drogowcy przygotowani na protest rolników w Bydgoszczy; mają plan awaryjny
Jak wiadomo wojewoda Ewa Mes zaproponowała delegacji Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego służbowe auto, którym rolnicy mogli pojechać prosto do ministra Marka Sawickiego w Warszawie. Ci nie skorzystali z tej propozycji, zapewne wychodząc z założenia, że takie postawienie sprawy spowoduje nieporównanie mniejsze "sprzężenie zwrotne" w środkach masowego przekazu, aniżeli szturm centrum Bydgoszczy ponad 200 ciągnikami. I trudno odmówić im racji.
Trudno też przyznawać rację Ewie Mes, której propozycję potraktowano prawie jak policzek. Przecież sam Antoni Kuś z Rojewa, przewodniczący OKPR stojący na czele protestujących skomentował ten "ruch wyprzedzający" pani wojewody słowami: - Prywatnego auta nam nie zaproponowała! Za pieniądze podatników mamy jeździć?"
Powiedzmy sobie szczerze - czy rolnicy skorzystaliby z propozycji Ewy Mes, gdyby ta udostępniła im swoje prywatne auto? To oczywiście pytanie retoryczne.
Czeka nas zatem prawdziwie kosmopolityczny wieczór w Bydgoszczy. Bo zapewne przyjezdni - w dużej mierze z Zielonej Wyspy - w drodze z hotelu do pubu nie odmówią sobie możliwości przyjrzenia się całej dywizji traktorów zdobywającej centrum miasta. Oby tylko rolnicy nie przesadzili z gnojówką, którą - jak wieść niesie - również przywiozą pod Urząd Wojewódzki w specjalnych szambowozach.
Tak, czy inaczej rozumiem rolników - walczą o swoje. Doceniam również ich wyrozumiałość, gdy odstąpili od pierwotnego terminu protestu przewidzianego na 12 czerwca (w dzień meczu Polska-Rosja). Byle tylko w ferworze walki na argumenty nie zapomnieli pozostawić miasta w takim stanie, w jakim do niego wjechali.
Czytaj e-wydanie »