Jednak kilku świadków pożaru twierdzi, że akcja gaśnicza była źle przeprowadzona, a strażacy bali się wchodzić do płonącego domu. Twierdzą, że byli sparaliżowani strachem i są przekonani, iż można było uratować jeszcze wiele osób.
Kilka razy, jako dziennikarz, obserwowałem akcje gaśnicze wielkich pożarów. Widziałem siłę żywiołu, determinację, odwagę i sprawność setek strażaków. Dlatego z pewnym dystansem słuchałem świadków tragedii w Kamieniu Pomorskim. Wszyscy twierdzą, że budynek płonął jak pochodnia, a wewnątrz, w pokojach i na korytarzach, panowała nieprawdopodobnie wysoka temperatura. Czy w takiej sytuacji strażak, który przecież doskonale zdaje sobie sprawę, jakie są szanse na ratunek dla ofiar, powinien niewiele myśląc rzucić się w ogień? Nie wiem. Natomiast daleki byłbym od kierowania oskarżeń pod ich adresem. Stacje radiowe i telewizyjne od poniedziałkowego poranka analizowały, czy można było uratować więcej ludzi. Ale dziesięć minut po odebraniu sygnału o pożarze płonęło już 80 procent domu.
Jeśli wierzyć kilku uratowanym mieszkańcom, straż wcześniej interweniowała w bloku socjalnym. Jeden z lokatorów, alkoholik, kilkakrotnie zasypiał z papierosem, a drzwi drogi ewakuacyjnej były wielokrotnie niszczone. Na pewno wiadomo tyle, że zawodowa straż pożarna w mniejszych miejscowościach ma przestarzały sprzęt. Osłupiałem słysząc, że drabiny wozów bojowych trzeba było rozkładać na ziemi, ponieważ nie mają nowocześniejszych. A dwa wozy to były "stary" pamiętające czasy wczesnego Gierka.
I tym zająłbym się natychmiast na miejscu polityków, którzy licznie zjeżdżają do Kamienia Pomorskiego, by zamanifestować...
No, właśnie - co?