O ile jeszcze kilkanaście dni temu broniłem prof. Ćwiąkalskiego jako kandydata na szefa resortu sprawiedliwości, o tyle wczorajszej jego postawy na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości nie rozumiem.
Nowy minister - przy wsparciu kolegów z PO uchylających pytania posłów PiS - odmówił ujawnienia spraw, w których występował jako obrońca. Można dyskutować, czy adwokacka przeszłość ministra ma jakiś wpływ na sprawowanie przez niego urzędu (on sam mówi, że nie i ja mu wierzę), natomiast pytań o to ze strony opozycji należało się spodziewać. Czy minister chce tego czy nie, kilka głośnych spraw, w których służył wiedzą "poszło w świat" i oczywistą oczywistością było, że niechętni mu politycy tego tropu się uczepią. Należało to przewidzieć i na stawiane wczoraj pytania odpowiedzieć. Tymczasem były one przez Ćwiąkalskiego zbywane jako ingerujące w tajemnicę adwokacką i pod takim pretekstem uchylane przez posłów PO.
To błąd. Merytoryczny i taktyczny.
Posłowie Dera i Mularczyk z PiS nie pytali przecież o szczegóły spraw powierzone Ćwiąkalskiemu przez jego klientów, a tylko o to, kogo reprezentował. To przecież nie tajemnica. Wszak personalia oskarżonych i obrońców może poznać każdy, idąc choćby korytarzem sądowym i czytając wywieszone na drzwiach wokandy. Taka już praca adwokata - broni ludzi oskarżonych o popełnianie przestępstw lub po prostu przestępców. W tej pracy nie jest powodem do wstydu reprezentowanie także "grubych ryb", bo jeśli mają duże pieniądze, to szukają najlepszych obrońców. I pewnie Ćwiąkalski do takich należał.
Jeśli więc pan minister nie ma sobie nic do zarzucenia, mógł podać kilka przykładowych nazwisk swoich klientów (bo one i tak wypłyną) i przeciąć wszelkie spekulacje. A tak, to się dopiero teraz zacznie.