Nazywał się Jan Lisiecki i pochodził z Włocławka. Jego ojciec był niezamożnym mieszczaninem, ale stać go było na to, żeby wysłać chłopaka do toruńskiego Kolegium Jezuickiego po nauki. Tyle, że Jaś, spuszczony z ojcowskiej smyczy, ręce miał szybkie, a głowę gorącą. Nie przeszło zapewne panu Lisickiemu przez głowę, że o jego synu mówić będzie cały ówczesny cywilizowany świat, a jego czyn o mało nie zakończy się wojną.
12 lipca 1724 katolicy z 11-tysięcznego Torunia obchodzili święto Matki Boskiej Szkaplerznej. Częścią nabożeństwa była procesja wokół kościoła św. Jakuba. Obchodom przyglądali się z oddali protestanccy chłopcy z konkurencyjnego Gimnazjum Akademickiego. W pewnym momencie młody Lisicki podszedł do nich i zażądał, żeby zdjęli czapki. Kiedy odmówili, Lisicki zamachnął się, jednemu czapkę zrzucił, a drugiemu zasunął w twarz. Na to chłopaki z Akademickiego rzucili się bronić kolegów, a z kolei do w sukurs Lisickiemu przybiegli ci od „jezuitów”. I zaczęła się regularna młócka, którą przerwać musieli dopiero strażnicy miejscy.
Dwóch najbardziej agresywnych uczestników bijatyki od „jezuitów” burmistrz kazał osadzić w areszcie. W odpowiedzi władze Kolegium uwięziły u siebie bogu ducha winnego ucznia Gimnazjum (który nie miał z bójką nic wspólnego). Przed „jezuitami” zebrał się tłum protestantów, żądając uwolnienia, a demonstracja rychło zamieniła się w regularną demolkę sprzętów z Kolegium i z pobliskiego kościoła.
Powołany przez króla, orzekł straszliwe kary nie tylko dla protestanckich uczestników zamieszek, ale i dla władz. Stracono 10 osób, w tym burmistrza Roesnera, a sprawcom „świętokradztwa” obcięto dłonie. Protestanci stracili swój kościoł, przegnano ich Gimnazjum, nakładano ogromne kary i konfiskowano majątki.
„Krwawy sąd toruński” zszokował całą ówczesną Europę. Kontynent zalały druki przedstawiające wydarzenia w Toruniu. Prusy wespół z królem angielskim szykowały się do akcji zbrojnej w obronie protestantów, do której nie doszło jedynie przez zbieg okoliczności.
Pod koniec ubiegłego roku minęło równo 300 lat od krwawego sądu. Ale Toruń nabrał wody w usta i gdyby nie ratująca honor wystawa w Muzeum Okręgowym (można ją oglądać do kwietnia), nie byłoby śladu po rocznicy. A szkoda, bo to pouczająca historia, z której płyną bardzo współczesne wnioski: o władzy i jej powiązaniach z religią, wpływach magnackich oligarchów, słabości państwa i granicach wolności. I pod tym względem jest to rocznica ważniejsza o wielu tych, które sprowadzają się do machania chorągiewkami.
