Odległość między Bydgoszczą a Brukselą wynosi w linii prostej prawie tysiąc kilometrów. Dla przeciętnego mieszkańca regionu to wręcz kosmiczna odległość, daleka od przyziemnych spraw jak bezrobocie, dziury w drogach i wiele innych kłopotów. Czy więc Kowalski z kujawsko-pomorskiego w ostatnią niedzielę maja, zakładając, że pogoda dopisze, pójdzie do urn czy może wybierze wypoczynek za miastem? A kandydaci póki co nie zachęcają, żeby wybrać się do lokalu wyborczego.
Problemem naszej, wciąż młodej demokracji, jest frekwencja w wyborach. Większość z nas woli zostać w tym dniu w domach. Bo nie wierzy, że cokolwiek może się zmienić, bo politycy jak mantrę powtarzają te same słowa. Bo z telewizji dowiadują się, że jeden z przywódców partyjnych rugał swoich posłów za to, że stracili szansę na zrobienie kampanii w otoczeniu rodziców niepełnosprawnych dzieci.
Przeczytaj także: "Welcome w Bydgoszczu" - Rostowski powitany w Bydgoszczy [wideo]
Obawiam się więc, że przy najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego też tłoku nie będzie. Bo kandydaci za bardzo nie starają się, by nas do siebie przekonać. Nie będę się znęcać nad kandydatem-byłym ministrem, który kojarzy, że takie miasto jak Bydgoszcz istnieje, ale niekoniecznie wie, jak się jego nazwę wymawia.
W krótkim czasie odwiedził Bydgoszcz aż dwa razy, co warto zapamiętać, bo jak wybory przegra, to pewnie byłego ministra już nie zobaczymy w naszym mieście. Swoim wizerunkiem nęci za to kandydatka feministka, która na razie raz zajrzała nad Brdę. Pewnie nie ostatni raz, przynajmniej w czasie kampanii. Czym jeszcze zaskoczą nas kandydaci, czas pokaże. Chyba, że podobnie jak wyborcy uznali, że i tak nic od nich nie zależy.
Czytaj e-wydanie »