W dokumencie pt. „Unia równości” pojawiły się wytyczne, żeby nie używać terminu „Boże Narodzenie”, ale „wakacje”, bo ktoś mógłby poczuć się zestresowany. Ale Włosi się wkurzyli i Komisja ma dokument poprawić. Pomysł w sumie stary, bo niektóre korporacje praktykują takie językowe czary od dawna. Skądinąd mrówki z Komisji wytoczyły cały pakiet takich mądrości. Że nie wypada mówić „pan” i „pani” oraz że słowo „osoba starsza” może dyskryminować. Anglikom natomiast na pożegnanie zaserwowano radę, żeby zapomnieli o rozróżnieniu „panią” i „pannę”. Wiadomo – ktoś może poczuć się zestresowany. Pani albo panna.
Nie chcę w tym miejscu snuć opowieści o europejskim spisku przeciwko tradycji, choć pewnie znalazłyby się nitki do snucia. Świat już i bez udziału ekspertów z Komisji Europejskiej osuwa się w absurd. W ubiegłym roku przyglądałem się świątecznym dekoracjom i gadżetom w jednym z bydgoskich hipermarketów. Była tego połowa handlowej alejki. I jak myślicie – na ilu tych ozdóbkach pojawił się jakikolwiek motyw związany z Bożym Narodzeniem? Dobrze myślicie – w ramach różnorodności i żeby nikogo nie stresować - na żadnym.
Zastanawiam się tylko jak bardzo trzeba być odklejonym od rzeczywistości, żeby z uporem maniaka wałkować te poprawnościowe traumy. Jak daleko odpłynęły fotele biurokratów od realnego życia. Jaka palma musi wyrosnąć w wyobraźni, żeby dojść do wniosku, że obywatel poczuje się szczęśliwszy i bezpieczniejszy, wysłuchując komunikatu o RODO za każdym razem gdy dzwoni do lekarza albo do banku.
Piszę o tym wszystkim dlatego, bo zadzwoniłem ostatnio do pewnej zacnej bydgoskiej fundacji. Chciałem umówić się na wywiad z ekspertem od dziecięcego stresu. Pan ekspert grzecznie mi odmówił, bo nie był w stanie wygospodarować ani jednej wolnej godziny. Od rana do wieczora spotyka się ze zrozpaczonymi rodzicami. A gdy tego nie robi – prowadzi internetowe seminaria. Setki rodziców szukają u niego wsparcia. I to jest prawdziwy stres. I to jest realny świat.
