Moim zdaniem proces w Łomży nie jest procesem o prawo do aborcji. A w każdym razie - nie przede wszystkim. Jest procesem o prawo do wiedzy. Agnieszka i Paweł W. zdecydowali się wytoczyć sprawę łomżyńskim lekarzom, bo ci odmówili im prawa d o w i e d z e n i a się, jakie będzie ich nienarodzone jeszcze dziecko. Mieli już ciężko chorego syna, mogli więc spodziewać się najgorszego: że jakaś skaza genetyczna sprawi, że także kolejne dziecko czeka tylko ból i cierpienie. Odmówiono im przeprowadzenia badań prenatalnych, córeczka przyszła na świat chora. Będzie chora zawsze.
Codziennie dowiadujemy się czegoś nowego. Teraz już wiemy, że skierowanie na badania prenatalne, badania wynikające z uzasadnionych podejrzeń, że płód może być chory, zależą od lekarskiej łaski. Zdaje się, że matka nie żądała od pana doktora przeprowadzenia aborcji, choć nie wykluczała przeprowadzenia takiego zabiegu, gdyby sprawdziły się jej obawy. Ona chciała najpierw w i e d z i e ć. Zlekceważono jej obawy, zostawiono samą sobie - w lęku i w niepewności.
Domyślam się, że ten lekarz - może lekarze - chciał mieć czyste sumienie; nie chciał mieć na sumieniu życia. Tylko że teraz to nie on będzie musiał żyć z tym życiem. Codziennie, od świtu do świtu. Aż sił nie starczy.
Na gorąco
Jan Raszeja
Proces w Łomży - komentuje Jan Raszeja