Wolny jestem od antyniemickich fobii, z jednym jednak wyjątkiem: nie trawię niemieckich polityków cierpiących na typowo niemiecka chorobę: zaniki pamięci.
Pewnie, nie każdy przejaw takiego schorzenia wymaga dyskusji, nawet jeśli chorym jest kandydat CDU/CSU na fotel kanclerza, Edumnd Stoiber. Krótko: wczoraj ten pan wezwał Polskę i Czechy do anulowania aktów prawnych na mocy których wysiedlono i wywłaszczono po II wojnie Niemców z naszych Ziem Odzyskanych i z czeskich Sudetów. Pomysł jest bzdurny, bo wynika z amnezji historycznej a - w najlepszym razie - nieumiejętności uszeregowania tego co było przyczyną a co skutkiem w polsko-niemieckich stosunkach. Tu nie ma zastosowania akademicki problem co było pierwsze - jajko czy kura, bo my wątpliwości nie mamy: najpierw Niemcy nas napadli a potem przegrali (z wszystkimi konsekwencjami) wywołaną przez siebie wojnę.
Jednak idea Stoibera jest też ogromnie niebezpieczna, bo - hipotetycznie - potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której na Polskie Ziemie Zachodnie powracają potomkowie tych, którzy do 1945 roku mieli tam swoje domy, swoją ziemie, swoje lasy. I zaczynają dopominać się o zwrot tego co stracili, a co od dziesięcioleci należy do dzieci i wnuków ludzi, którzy zasiedlili te tereny po wojnie. Więc to umiem jeszcze sobie wyobrazić.
Konsekwencji - już nie. I chyba nikt z nas.
Myślę, że Stoiber też nie.
Na gorąco
Jan Raszeja